chody, i nagle głosy męzkie podniesione, bieganie, krzyki...
Źle. Minuta sądu i kary nadchodzi. Dotąd nie przyszło nam do głowy, że nadejdzie. Trochę dreszczów po plecach przebiega. Ale nic; z nizko pochylonemi nad robotą głowami siedzimy i szyjemy. Wincusia, krojąc kaszmiry nożyczkami, tak zgrzyta, że w uszach świdruje, Czernisia porze. Milczenie. I tylko uszy ku stronie przedpokoju nastawione, nasłuchujące, co się tam dzieje. A tam zaczyna dziać się coś okropnego...
Otwierają się ze stukiem drzwi, Marylka z przestrachem na rozczerwienionej twarzy wpada i z przyśpieszonym oddechem mówi.
— Co to będzie? Co to będzie? Pan na służbę tak gniewa się, że niech Bóg broni... Każe mówić: kto to zrobił, a oni nie wiedzą... a pan myśli, że kłamią, i coraz więcej gniewa się... i Józef aż płacze.
Nie skończyła jeszcze mówić, gdy myśmy już z krzeseł się zerwały. Nie, nie! Na służbę gniewu i wyrzutów niesprawiedliwych ściągać nie można! Nie można, aby przez nas poczciwy Józef płakał.
Trzeba iść, wszystko wyznać, pana Burakiewicza przeprosić, ile kompensaty pieniężnej żądać będzie, zapytać.
— Chodźmy!
— Chodźmy!
Więc naprzód winowajczynie, potem, przez solidarność koleżeńską, te, które w przestępstwie czynnego udziału nie przyjmowały, za niemi Czernisia, zatroskana, ale i z zaciekawieniem w czarnych
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/362
Ta strona została skorygowana.
— 352 —