oczkach, a na ostatku Marylka — kusicielka, jak kot przestraszony, pod ścianami cichutko się prześlizgująca.
W drodze zaskoczyło nas pytanie, która do p. Burakiewicza pierwsza przemówi? Cóż? Gospodyni domu naturalnie... O, ciężka minuto pokuty i umartwienia. Ale niema co! Mają rację! Mnie wypada pierwszej głos zabrać przed tym jegomością nieznajomym, wielkim jakimś — Bóg wie kim!
Oktunia i Stefunia z obu stron szepczą mi przy twarzy.
— Ja z pomocą ci przyjdę!
A ja za sobą słyszę głosy innych.
I ja! i ja! i ja! Wszystkie będziemy przyznawały się, przepraszały...
— I płaciły...
Drzwi z sali jadalnej do przedpokoju prowadzące na oścież rozwarte, znać po nich wielkie pędy, z jakiemi tu ludzie wbiegali i wybiegali. A dokoła wieszadeł — piekło wre. Panowie i lokaje skupieni, osłupiali, p. Burakiewicz rozmachuje rękoma i krzyczy, gospodarz domu na służbę krzyczy, stary Józef czerwoną chustą oczy sobie z łez ociera, kredensowy pomocnik jego cienkim głosem wrzeszczy, że jak Boga kocha nie wie, kto to zrobił...
Wejście nasze, takie gremialne sprawia dywersję i ten efekt wywołuje, że wszyscy milkną i patrzą, co to za taka procesja niewieścia idzie... A my prosto ku p. Burakiewiczowi zmierzamy i przed nim stajemy, to jest, ja przed nim staję, a towarzyszki
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/363
Ta strona została skorygowana.
— 353 —