Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/365

Ta strona została skorygowana.
—   355   —

się z za mnie Wincusia i głośno, rezolutnie rzecz przekładać zaczyna.
Mowa jej zwykła jest, ale treści pełna. Krótko lecz dobitnie opowiada co i jak było, i że to ona, ona właśnie, ot temi nożyczkami połę futra ucięła i teraz nożyczki te tu przyniosła na dowód, (osobliwy zaprawdę dowód!) że nikt inny tylko ona to uczyniła, więc bardzo, bardzo przeprasza...
— Bardzo, bardzo przepraszamy! — rozlega się za mówiącą, na różne tony chór niewieścich postaci w najgrzeczniejszych pod słońcem dygach ku ziemi przysiada.
Teraz ja znowu występuję.
— Niech pan będzie łaskaw powie, ile to futro... ile mamy panu zwrócić... na odkupienie zepsutego futra... my najchętniej... zaraz...
I znowu dziewięć dygów, z towarzyszeniem chóru.
— Bardzo pana przepraszamy i niech pan będzie łaskaw powie — ile za to zepsute futro...
Co myśleli i czuli, jak wyglądali świadkowie sceny tej, nie wiem, bo w nadzwyczajnem zmięszaniu swojem o istnieniu ich prawie zapomniałam, ale w p. Burakiewicza wlepiłam oczy nie rozumiejące, zadziwione, bo dziać się z nim i na twarz jego wybijać się poczęło coś doprawdy niespodziewanego, nadzwyczajnego.
Na twarz jego, jakby nagle pobladłą nieco, wybijać się poczęła pilna uwaga zrazu, potem radość... jakaś rozrzewniona, promienna radość.
Już kiedy Wincusia przemawiała, historię kon-