iskier, w rozkwitłych różach dzikich zapalając rubinowe serca.
Róż dzikich, traw, paproci, pełną była polana bardzo rozległa, wyniosłemi drzewami zewsząd otoczoną, na którą wiatr wleciał i wnet po niej uwijać się począł z szybkością nadzwyczajną, wznosząc się i opadając, badając, szukając, na różne tony szumiąc:
— Co się tu działo? Co się tu, na tej polanie, działo? Coś osobliwego, coś nadcodziennego dziać się tu musiało! Czuję krew! O! długo, przedługo ziemia wydaje z siebie woń krwi swych dzieci, ludzi! Słyszę jęki! O, długo, przedługo powietrze trzyma pod obliczem nieba jęki dzieci jego, ludzi! Tu był bój jakiś i tu były zgony! Tu były rany, tętenty koni, krzyki! Mówcie, drzewa kochane, opowiadajcie, mówcie!
Drzewa milczały, tylko po ich gałęziach przebiegł dreszcz lekki krótki, jakby z zimna nagłego powstały, co dziwnem było w ten ciepły dzień letni.
A właśnie w tej chwili Wiatr z gwałtownością u niego niezwykłą, z szumem namiętnym zapytywać począł:
— A toż co? A to co jest takiego? Tego natura nie uczyniła! To uczyniły ręce ludzkie! Tu nigdzie natura pagórków nie usypywała. Ten usypany jest przez ludzi! Kto? po co? dlaczego? A tenże krzyżyk na pagórku, wśród liljowych dzwonków, Boże, jak mały, prosty, biedny! — co znaczy? Mówcie, drzewa, o, mówcie, błagam!
Wtedy dąb wyniosły i silny, któremu kępa zwi-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/376
Ta strona została skorygowana.
— 366 —