ca swego oderwała płatek jeden i na pagórek go rzuciła.
Upadł płatek, do motyla podobny, na trawy wysokie, a róża westchnęła:
— Ja jedna kwiaty na tę mogiłę rzucam. Co lata, od półstulecia prawie, rzucam na nią wonne płatki moje, ja jedna!
Tu znowu odezwały się dwonki liljowe:
— A my dzwonimy pacierz żałobny. Co lato, od półstulecia prawie, wydzwaniamy nad tą mogiłą pacierz żałobny... my jedne!
Wtedy Wiatr prędki położył się na pagórku mogilnym, znieruchomiał. Ludzie widziećby go nie mogli, lecz drzewa, trawy, kwiaty widziały.
Ciało jego przezroczyste, powiewne, z kryształu i szronu utkane, wydłużyło się na pagórku w skrętach wężowych, i tysiącem złotych odbić zaświeciły w niem blaski zachodzącego słońca. Świeciły i migotały błyszczące odbicia te w skrzydłach jego ogromnych, które, jak fale płynnego kryształu, opadły na trawy polany, we włosach jego, które, jak pajęcza tkań ze szronu, rozpostarły się nad polaną, w ramionach jego, które, jak kryształowe kolumny, wznosiły się ku drzewom, gdy w powietrzu płynęło szemranie błagalne, ciche.
— Mówcie, o starzy Wiatru prędkiego przyjaciele! Wy, co przez wieki mieszkacie w świątyni dumania i czołami niebotycznemi podpieracie stropy samotni nieskończonych, zamyśleni świadkowie dziejów ziemi, tysiącoustni, a milczący stróże mogił leśnych, bezimiennych, zapomnianych, nieuczczo-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/378
Ta strona została skorygowana.
— 368 —