Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/382

Ta strona została skorygowana.
—   372   —

Konwalje kwitły obficie, jak nigdy, niedaleko stąd, nad błękitną strugą, w kalinowych krzakach śpiewał słowik. Zielono było na tej polanie od młodych traw i paproci, kwiecisto od konwalji i róż dzikich, wonno, złoto i ciepło od wiosny. Gdy oni przyszli, uczyniło się na niej szumnie, dumnie i wesoło. Tak, tak, wesoło.
Nie niewolnicy to byli, na arkanie przemocy do boju ciągnięci, lecz dobrowolni ofiarnicy wysokich ołtarzy. Ze światłem idei w głowach, z ogniem miłości w sercach, głowy i serca nieśli wysoko. Byli silni, śmieli, gwarni i, czy uwierzysz, Wietrze prędki? — byli szczęśliwi. Zapewne uwierzysz, bo wiedzieć o tem musisz, że na Gwieździe, która nazywa się Ziemią, dusze ludzkie i szczęścia ludzkie istnieją w mnóstwie odmian, i że, jak motyl na kwiat wybrany, dusza ludzka zlatuje zazwyczaj na tę odmianę szczęścia, która najwięcej do niej samej jest podobną. Ich dusze przyciągnęło ku sobie to szczęście, co rozkwita na wysokich górach i ma kielich purpurowy, a koronę, uplecioną z cierni.
Nie tylko przyszli, lecz także i przyjechali. Grzmiała ziemia od biegu osiodłanych koni, i powietrze iskrzyło się od błysków obnażonych szabel, ilekroć stalowy głos wodza zawołał:
— Jazda!
Na czele jazdy wybór wodza postawił młodzieńca o postawie wyniosłej i czarnem iskrzącem się oku. Młody Herkules z kształtów, Scypio rzymski z rysów. Rodzinny dom jego stał niezbyt stąd daleko od podstaw do szczytu opleciony bluszczem,