Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/383

Ta strona została skorygowana.
—   373   —

otoczony gęstwiną drzew odwiecznych, rozłogiem pól żyznych. Z pod zielonych bluszczów wyszedł, tutaj przybył i z posłuszeństwem dziecka, z pośpiechem kochanka, biegł na swym strojnym, ognistym arabie, ilekroć rozległ się głos wodza, wołający:
— Jagmin!
Wtedy czapka kwadratowa krwawiła się mu nad czarnymi, jak noc, włosami, dłoń leżała na głowni szabli, a za silnemi ramiony leciał poszum niewidzialnych skrzydeł... owych dawnych.
Ale ten mój, ten mój mały... (małym Tarłowskim nazywano go w obozie) ani tak silny był, ani tak urodziwy, ani nawet tak bogaty, aby na drogocennym, strojnie przybranym biegunie tu przybyć. Dlatego właśnie ulubieńcem moim stał się, że był wątły, drobny, na twarzy różowy i biały, a oczy miał, jak u dziewczyny, łagodne, nieśmiałe, czyste i tak błękitne, jak te niezapominajki, które tu czasem u stóp moich rosną. Przebrana dziewczyna, czy ledwie dorosłe chłopię! Wcale też niedawno minęło mu lat dwadzieścia. Jednak, może i dlatego jeszcze ulubieńcem moim rychło stał się, że we mnie ciekawość obudzał.
Dziwne w wieku tak młodym, przepastne zadumy osiadały mu niekiedy w oczach dziewiczych, łagodnych, a po twarzy różowej i białej przepływały takie łuny gorące, jakby tam w nim, we wnętrzu tej jego wątłej, chłopięcej postaci coś płonęło, gorzało.
I przedtem zresztą, zanim tu przybył, już go lubiłem. Mówiły o nim pomiędzy sobą te trawy roz-