kiem, siedziała z bratem na obalonej kłodzie, i oboje z głowami ku sobie pochylonemi przyglądali się jakiejś pierzastej trawie, po której pełzał drobny jakiś owadek, gdy tamten śpiesznie nadszedł i przed nimi stanął. Szukał ich i znalazł. Od dość już dawna wiedział, gdzie, kiedy najłatwiej znaleźć ich może. Zmieniony był, jakiś nie taki, jak codzień. Oczy mu gorzały, z pod czarnego wąsa usta zdawały się krwią tryskać, burza uczuć wstrząsała śniadem czołem. Stanął przed nimi, bez słowa powitania odkrył głowę i ręką po kruczych włosach powiódł, a ręka ta, duża, silna, biała, herbowym sygnetem na palcu błyszcząca, trochę drżała. Zrozumieli i — zawiązała się szybko rozmowa.
— Już dzień oznaczony?
— Oznaczony.
— Kiedy?
— Za dni dziesięć.
— Gdzie?
— W Dziatkowiczach.
— Dokąd?
— Za kanał Królewski, do lasów Horeckich.
Tu głos dziewczyny zawołał:
— Już!
A on brata jej zapytał:
— Postanowienia nie zmieniłeś?
— Chyba dusza moja zmieniła się na inną!
— Więc razem?
Razem!
Za dni dziesięć do mnie i ze mną tam, gdzie będą wszyscy...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/386
Ta strona została skorygowana.
— 376 —