szyba lodu na sercu, jak nóż w sercu... O panie... bądźcie wy tam często razem...
On przyrzekał:
— Tam, gdzie nikogo swego mieć nie będzie, ja będę mu swoim. Przyjacielem mu będę, bratem, w potrzebie obrońcą. I jak razem odchodzimy, tak razem tam będziemy pierś z piersią, dusza z duszą... I razem powrócimy... albo...
Z szerokiej piersi namiętne westchnienie wzbiło się pomiędzy wonie bzów, i bzy tylko widziały, jak nad dwojgiem rąk dziewczęcych drobnych, drżących nizko pochyliła się męska twarz z rzymskim profilem i jak usta męskie purpurowe gorące, lgnęły się do nich pocałunkami długiemi... Pierwsze to były pocałunki, na rękach tych przez te usta składane. Czy i ostatnie także? Potem oczy ich zatonęły jedne w drugich i przy świetle gwiazd wiele sobie powiedziały. Może usta powiedzieć pragnęły więcej jeszcze, lecz w tej godzinie wyrocznej... nie mogły. Czy kiedykolwiek powiedzą? Przeznaczenie stoi za ludźmi, welonem tajemnicy zasłonięte, i w dłoni trzyma kołczan z tysiącem zdarzeń...
Lecz daj mi spocząć chwilę, Wietrze prędki! Są ludzie i losy, o których bez spoczynku długo mówić nie mogą takie nawet, jak ja, dęby silne. Dreszcze po konarach mi biegną i na liście występują krople chłodne.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Chłodna rosa na las padała, i bujne jej krople gęsto usiały gałęzistą brodę silnego Dębu. Toczyły się też one zwolna po długich warkoczach brzozy,