zbierają się w gromadki, gwarzą, wspominają, i nieraz śmiech wesoły wzbija się od nich nad tem polem blizkich śmierci, a on, jak zwykle chętnie milczący, cichy, chodzi w pobliżu mojem pod temi olchami cienistemi, po tym gaju kalinowym, nad strumieniem i co chwilę, na ziemię pochylony, czegoś między ziółkami, czy owadkami, upatruje, szuka, a znalazłszy, w palcach albo w dłoni podnosi i przygląda się, wzrok i pamięć w tem zatapiając — szczęśliwy!
Raz trzej, czterej towarzysze jego przyszli tam i zapytali: czego szuka tak pilnie, i czemu tak bacznie się przypatruje? Trzymał wtedy w palcach jakieś piórko zielone, w dziwnie subtelny sposób wykrojone i wyrąbkowane, więc swoim cichym, łagodnym głosem mówić im zaczął o tem, jaka to jest roślina rzadka, jak on pragnął znaleźć ją kiedykolwiek, nie zasuszoną w zielniku, lecz żywą, jaki kraj oddalony, zamorski jest jej krajem rodzinnym, jak przez lądy i oceany wiatr nasiona jej tu przyniósł i jaki to cud natury te wędrówki na skrzydłach wiatru, od bieguna do bieguna ziemi, nasionek tak drobnych, jak pyłki. Innego dnia to samo powtórzyło się z powodu owadka złotawego, który trwożnie uwijał się mu po dłoni, a innego jeszcze z powodu wspaniałej korony nenufaru, która u brzegu strumienia rozkwitła, a którą on zerwał i w ręku trzymał, twarz pochyloną w upajającej woni jej zatapiając.
Towarzysze, w ścisłą gromadkę wokół niego skupieni, patrzali, słuchali, wszyscy go wzrostem, szerokością ramion, męskiemi zabarwieniami twarzy przewyższając. Czapki ich czworokątne wy-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/395
Ta strona została skorygowana.
— 385 —