Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/400

Ta strona została skorygowana.
—   390   —

szanym, z twarzą oblaną potem. Południe skwarem piekło. Kilka głosów przyjaźnie zawołało:
— Kaliś! Pan Kalikst! Jak się masz?
Ale on na powitania czasu nie miał. Z konia zeskoczył.
— Gdzie naczelnik? Prowadźcie! Prędzej!
Polaną szedł śpiesznie, przybysza nie widząc, młodzieniec wysmukły, w szafirowej czapce na złotych włosach. Adjutant wodza. Ktoś do niego zawołał.
— Radowicki! Od poczty obywatelskiej... wysłaniec! Do naczelnika prowadź!
Adjutant i poseł obywatelskiej poczty dłonie sobie uścisnęli. Koledzy szkolni, sąsiedzi. Razem weszli do namiotu wodza. Obóz zaległa cisza. Taką ciszą, martwą na powierzchni, a drżącą w głębiach dusze natura w przedchwili burzy piorunowej i wichrzystej.
Wkrótce do namiotu wodza weszli wezwani dowódzca jazdy i paru towarzyszy innych, kunsztu orężnego mniej lub więcej świadomych. Narada.
Oczekiwanie trwało długo, aż Romuald Traugutt przed namiot swój wyszedł i otrzymane wieści ogłosił.
Biły z nich pioruny blizkiego boju, i wicher śmierć wiał.
Wojsko ogromne nadciąga, już opasują las, oddziały jego piesze i konne już, jak rzeki szumne, lasem płyną. Przez las drzew przedzierają się lasy luf, pik, bagnetów. Za godzinę, za dwie tu będą. Poseł wieść przywiózł drogą długą i trudną, lecz przy-