leśników, sług dworskich, różnych ludzi małych, teraz dla oczu naszych wielkich, dla serc drogich. Zamieszkiwały je rodziny, przez mężów, synów, braci opuszczone. Nie mogło być, by ciałom ich chleba, a duszom pociechy brakowało. Dzieci bywało tam mnóstwo; na odgłos naszych wózków, jak na spotkanie dobrej nowiny, wylatywały z wesołym hałasem. Smutne żony uśmiechami wdzięcznemi rozjaśniały twarze, a stare matki wlepiały w nas źrenice spłowiałe, gdy wargi jak uschłe liście drżały i szeleściły szeptem:
— Daj Boże! Daj Boże!
Potem wozy i wózki nasze, tak przedmiotami różnemi napełnione, że aż od nich kolorowe i pachnące, zwinnie przetaczały się od dworu do dworu, coraz dalej, coraz dalej, ku kanałowi Królewskiemu, za kanał...
Czasem, na znak przez Orszaka lub pomocników jego dany, wszystko zatrzymywało się, stawało, słuchało: „Teraz nie można! Szpiegi krążą! Wojska przechodzą!“ Albo! „Nie temi drogami! Tamtemi! Tamtemi! Bezpieczniejsze!" Zwłoki bolały; nie bywały też nigdy długie. Zawsze znajdowały się sposoby, jeżeli nie te, co wprzódy, to inne. I znowu, czasem z objazdami dalekiemi, przez okolice wpierw nieznane, brzegami łąk, świecących szkłem wodnych rozlewów, skrajami lasów obrzeżających bezludne ugory, od dworu do dworu, coraz dalej...
Nieraz w drodze zapadały nad nami gwiaździste lub pochmurne noce, nieraz o sinem świtaniu mi-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/59
Ta strona została skorygowana.
— 49 —