jałyśmy jakieś domostwo nizkie, z grzędami jaskrawych kwiatów przed progiem, i wolały na nas ztamtąd znajome głosy, abyśmy zatrzymały się, odpoczęły... Bywały cudne wschody słońca na niebie, różane od jutrzenek, gdyśmy, bezsenne i spragnione, piły z glinianych kubków mleko pieniste, nad oblanemi rosą grzędami ognistych nasturcji i piwonji.
I tylko — niestety — wozy i wózki nasze nie zatrzymywały się nigdy przed chatami chłopskiemi.
Chaty te były przed nami zamknięte — niestety!
Zamykały je przed nami różnice wiary i mowy, błędy przodków naszych — niestety! niestety!
I była to skała, o którą rozbiła się nawa nasza, na straszliwe morze wypuszczona, — niestety!
Na której piękny żagiel nasz rozdarł się — niestety!
Z której, po krótkim dniu słonecznym spłynęła na nas noc ciemna, duszna, zimna, nieprzebyta — niestety!
Zamknięta przed nami chata chłopska była to ta skała — niestety! niestety! niestety!
Staczali bitwy...
Rozumiesz, że naocznym świadkiem ich być nie mogłam, a chociaż wiele, wiele razy słuchałam opowiadań o nich naocznych świadków, zrozumiesz, że dla ich malowania potrzeba ręki, do czego innego niż moja zaprawionej.
Do czego zaprawiała się ręka moja, ty wiesz! Na tym świecie bratobójczym, od złości żółtym i od
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/60
Ta strona została skorygowana.
— 50 —