Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/66

Ta strona została skorygowana.
—   56   —

i wolny zastąpił. Kogo, zkąd, do zastępstwa wezwać? Zaraz też oznajmić, uprzedzić: gdzie, kiedy.
Przed wschodem słońca młody lekarz znowu kanał Królewski przepływał i ścieżkami leśnemi ku obozowi dążył, a niewiele później, o wczesnym poranku, niepozorna bryczka, z dwiema siedzącemi na niej kobietami, przetaczała się od zaniedbanego dworu do miasteczka, o mil kilka oddalonego.
Różowej jutrzenki dnia tego na niebie nie było, szare chmury wschód słońca zasłaniały, na piaszczystej, nudnej drodze dął wiatr silny i biczami zimnego deszczu smagał. W mgle deszczowej karłowate sośniny na żółtych piaskach wyglądały jałowo i nędznie; po obu stronach drogi, tu i ówdzie, wysokie dziewanny, całe w kwiecie, przez wiatr miotane, zdawały się rozpaczać i ociekać żółtemi łzami. Czarne wrony, na zarośla zlatując, krakały. Na sercu leżał ciężar niewiadomego pochodzenia: może w smutku natury — przeczucie smutku, o! jakiego smutku życia!
W miasteczku panował wielki ruch, pomimo że przestraszona ludność mało ukazywała się na mokrych dnia tego uliczkach. Ruch pochodził od wojska, którego liczba znaczna tylko co tu przybyła, a kiedy odejść ztąd miała, nikt nie wiedział. Nie zaraz jednak pewno, bo oficerowie i żołnierze roztasowywali się po domostwach; plecy żołnierskie były już bez tornistrów, grzbiety końskie bez siodeł. Szare od deszczu powietrze napełniały czerwone i żółte plamy mundurów, sylwetki zwie-