figury, z drobną, żółtą twarzą, w męce nieprzemożonej skurczona chodziła wciąż, chodziła, snuła się pod ścianami, dokoła stołów, a za nią chodził po ścianach długi i cienki jej cień. Zatrzymywała się czasem u otwartych drzwi pokoju, w którym mężczyźni rozmawiali i zdaje się, że podsłuchiwała ich rozmowę... Ta, przez długie godziny nocne, w milczeniu grobowem chodząca wciąż i chodząca z męką na twarzy postać, przypominała nam owego na wozie kołyszącego się wciąż i kołyszącego dziaka. Mdlały i bolały od jej widoku wszystkie nerwy.
Dzień wszedł słoneczny upalny, duszny, ze szmatami chmur, przewłóczącemi się pod wyiskrzonem niebem.
W pokoju wysokim, prawie pustym, kilkanaście osób, kobiet i mężczyzn, stało u szczelnie pozamykanych okien, patrząc przez wielkie, lecz mętne od zaniedbania szyby, na przechodzące i przejeżdżające wojsko.
Przejeżdżało i przechodziło szeroką, piaszczystą drogą za bramą i ogrodzeniem dziedzińca, tak blizko, że można było wyraźnie dostrzegać postacie oddzielne, barwy ubrań i koni.
Rozłożyste gałęzie drzew, rosnących za oknami, część szczegółów zasłaniały; rozchylał je, to znowu łączył, wiatr dość silny, i było to tak jakby niewidzialne jakieś ręce rozsuwały, to zasuwały zielone firanki, przed obrazem ruchomym, jaskrawym, błyszczącym, przesuwającym się długo... długo...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
— 59 —