z ust kozaka, z przeciągłem syknięciem wypadło słowo:
— Pust'!
Ale tym razem, na twarzy popędliwego i krzykliwego kapitana ukazał się wyraz wahania i niepewności. Do ucha prawie rzucił towarzyszowi pytanie:
— Jak myślicie?... Zabronić? Może być płocho... tam...
Palcem poruszył ku stronie, w której za oknami widniał las.
Kozak z uśmiechem na czerwonych ustach odrzucił:
— Pust' pi-jut! Mołodcami stanut!
Za lasem słońce już wschodzić musiało, bo nad różaną wstęgą jutrzenki, wystrzeliło na pogodne niebo kilka smug złotego światła. Rewizja domu była skończona; pozostawał ogród rozległy; cienisty, w którym więcej jeszcze, niż w ścianach domu, rzeczy i ludzi ukrywać się mogło. Oficerowie ze znaczną liczbą żołnierzy obu broni udali się do ogrodu; w pokojach domu zapanowała swawola.
Z krzykami i śmiechami żołnierze wypróżniali wnętrze sprzętów i naczyń, zawartość ich ukrywając w odzieży lub wyrzucając przez okna z trzaskiem otwierane, na otaczające dom trawy i kwiaty. Teraz prawie wszystkie te grube usta coś jadły, albo piły i wszystkie ramiona były czynne, rozmachane, wzajem ze sobą mocujące się, wyprężone, albo chwytne. W tupocie stóp ciężkich rozlegały się trzaski i brzęki rzeczy łamanych, rozbijanych,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/92
Ta strona została skorygowana.
— 82 —