szarpiąca się w ramionach, rękawami mundura okrytych...
Dwaj różni ludzie, dwa różne wrażenia.
Po smagłej twarzy kozackiego setnika przeleciały błyskawice uśmiechów swawolnych i srogich, czerwone usta niedbale rzuciły do towarzysza słowa.
— Niczewo siebie barysznia! Stoit ruskago sałdata!
Ale dowódca roty pieszej słów tych nie słyszał.
Szerokiemi ramionami jego wstrząsnęło drgnienie i krew falą gwałtowną rzuciła się mu do bielszego od policzków czoła.
— Ech! czort waźmi! Napiliś! Nieszczastje budiet! — wykrzyknął i z twarzą na której gniew walczył z przestrachem, kroku przyśpieszył. Przyśpieszał go ciągle, aż biedz zaczął, biegnąc wpadł na wschody gankowe i zaryczał. Bo ryczenie to było raczej niż krzyk, grzmot to był głosu przeciągły i wyrzucający z piersi grad wyrazów obelżywych i grożących. Jedną ręką pałasz z pochwy do połowy wysuwając, drugą ku dziedzińcowi wyprężał.
— Precz! precz! precz! do wozów i koni! Gotować się do odjazdu!
Minuta, dwie minuty i ganek opustoszał. Po twarzy kapitana ściekały strugi potu, ocierał je chustką, mrucząc jeszcze niezrozumiałe połajania i przekleństwa. Wzruszenie, którego doznał i wysiłek, którego dokonał, musiały być wielkiemi.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/97
Ta strona została skorygowana.
— 87 —