— Siwa kobieta, kryjąca dotąd u czarnej swej sukni wzburzoną i rozpłakaną twarz córki, zbliżyła się teraz do człowieka, który uratował życie i cześć jej dzieci. Drżąca jeszcze i jak papier blada szepnęła.
— Dziękuję.
On oburkliwie zamruczał.
— Nie za czto! nie za czto! To moja powinność!
Potem ruchem porywczym zwrócił się do młodego gospodarza domu i głosem szorstkim, ale nie podniesionym, nie gniewnym, mówić zaczął.
— Oj wy bezumcy! co wy narobili! Ot nieszczęście! Ale sami... sami... sami wy winni... bezumcy wy! ślepcy! obłąkańcy!
Wstrzymał się, obejrzał za siebie i, ujrzawszy stojącego w pobliżu setnika kozaków, na niego i innych zawołał, aby żołnierze gotowali się do odjazdu, aby za minut dziesięć byli na wozach i na koniach, rozkazywał.
Setnik, niższy rangą, podniósł rękę do czoła, salutował, lecz w celu spełnienia rozkazu nie odszedł, kobieta zaś w czarnej sukni, już nieco uspokojona, znowu do kapitana przemówiła.
— Panie! Uratował pan dzieci moje... od rzeczy strasznych. Pragnę wiedzieć, komu wdzięczność jestem winna... jakie jest pana nazwisko?
Rzecz dziwna! Słowa te, głosem łagodnym i od wzruszeń doznanych drżącym wymówione, jakby czemś twardem czy ostrem w kapitana ugodziły.
Znowu pod suknem mundura zatrzęsły się jego
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/98
Ta strona została skorygowana.
— 88 —