— A co u was lepiej rodzi: żyto, czy pszenica? Wypasy macie? Krów trzymacie wiele?
Hryhorek zapytań tych zupełnie już nie słyszy. Piwnemi oczyma wodzi dokoła z taką ciekawością, że zapomina o chlebie z masłem, którego porcyę trzyma w ręku i do ust już podnosi.
— Wielka chata! — półgłosem mówi i nagle cienkim głosem donośnie dzwonić zaczyna o swojej chacie, którą trzeba będzie koniecznie na przyszły rok naprawić, może i przebudować. Dawno już on łamie sobie głowę, jak i za co starą chatę przebudować.
— A cóż twój ojciec robi, kiedy ty nad tem głowę sobie łamiesz?
Usta Hryhorka okrąża mądry i trochę smutny uśmiech, oczy jego smutnieją także, a brwi zsuwają się gniewnie.
— Baćko! a jakże! Pijak ten! będzie on o czemkolwiek dobrem myślał! Jak grosz jaki złapie, do karczmy idzie! Już może od trzech lat trzeba za niego o wszystkiem myśleć... i jeszcze czasem bije; ale i bicie nie pomoże: groszy my jemu nie dajem, matka i ja, za nic nie dajem... Sami wszystko i sprzedajemy i kupujemy, a od niego chowamy się, jak od złodzieja. Wybije? to i cóż? Niedługo już tego będzie. Jak zupełnie wyrosnę, to wtedy zobaczymy, kto silniejszy!
Przy tem opowiadaniu rysy Hryhorka twardnieją i nabierają przedwczesnej, ponurej energii.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.