z ludnych miejsc miasta dochodzące; zimne połyski mnóstwa zamarzłych okien — i księżyc, który u końca nieprzejrzanego szlaku ulicy wschodząc, wśród powszechnej białości złotym sierpem świeci...
Białość powszechną i zimne połyski zamarzłych okien miał w oczach, a ciszę pełną oddalonego dzwonienia w uszach, gdy wchodził do swego mieszkania.
Zimno! o tyle tylko mniej niż na ulicy, że wiatr za grubemi ścianami pozostał, ale mróz na tych ścianach srebrnemi iskrami szronu błyszczy i szyby okna alabastrową rzeźbą okrywa.
Pokój obszerny, bo we trzech mieszkali tu od dość dawna, ale tamci na czas jakiś przenieśli się do kolegów, posiadających opalane piece. Bo tu, żelazny piecyk w kształcie czerwonawego słupa, od paru tygodni zupełnie bezużytecznie w kącie stoi. Naprzeciw niego leży na ziemi coś nakszałt pościeli, u innej ściany stół z trochą papierów i książek, krzesło z podartem słomianem siedzeniem. Wszystko to w obszernym wysokim pokoju ma pozór wysepek rozrzuconych po oceanie, na który spływa zmrok.
Dłużej, niż zwykle, przebywał dziś swoją codzienną kilkowiorstową drogę, dłużej, niż zwykle, wspinał się na pięciopiętrowe wschody i — doczekał się zmroku. Basta! Z czytania tej książki, o której idąc wiele myślał, nic już nie będzie.
Ta przeciwność wzmaga w nim chęć dowiedzenia się czegoś, a ciekawość ta w mózgu jego
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.