Zmrok rozwidnił się teraz, bo światło księżyca pozłociło zamarzłe okno i szron okrywający ściany srebrnemi iskrami usiało. Oświeciło też rozsypane po łachmach złotawe, długie włosy i parę oczu świecących grączką, a z wytężeniem wpatrzonych w okno.
Jakież to dziwne, śliczne rzeźby wystąpiły od mrozu na wielkie szyby okna! W świetle księżyca tak wyglądają, jakby zrobione były z alabastru, przepojonego złotem, a chociaż fantastyczne, do czegoś w rzeczywistości widzianego są podobne, coś dobrze znanego natarczywie przypominają. Do czego one podobne? Co przypominają?
A! wie już, pamięta... Tu, w dole, krzak paproci rozwija szerokie, wzorzyste liście, a pod nim plątanina drobnych pręcików i kwiatków, takich właśnie, jakiemi wrzos liliowy oplątuje czasem mchy zielone, a czasem żółte piaski. I mchy są także na środkowej szybie: rozpuściły delikatne piórka pod przysadzistym jałowcem, takim, jak ten, pod którym Zosia najwięcej zwykle rydzów znajdowała.
Widać zaraz, że mróz po całym świecie chodzi; był także na Polesiu i z lasów jego przyniósł tu wzory dla rzeźb swoich. Te lasy, miłe, głębokie, pełne samotnych polan i tajemniczych ścieżek, szarego ptactwa, rudych wiewiórek, stoją sobie w tę noc zimową uśpione daleko — daleko...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.