Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Na plecach i na ramionach Garskiego, widać było pod cienkiem suknem drganie muskułów, zrazu rzadkie, potem coraz częstsze i gwałtowniejsze; we wklęsłościach policzków rumieńce nabrały sino-gangrenowatej barwy, kędzierzawe włosy mnóstwem czarnych rożków powstały nad głową; oczy co moment, to osłaniane przez drżącą rękę binoklami, to od nich uwalniane, ciskały snopami iskier, a wargi, jak zwykle czerwone, rozwierając się szeroko dla wydawania giełdowych haseł, świeciły białością drobnych, ostrych, zjadliwych, w pełni wyszczerzonych zębów.
Wbrew zwyczajowi swemu, on, tak dystyngowany i elegancki w układzie, miotał się teraz we wszystkie strony, ku przeciwnikom wyciągał ściśnięte pięści, ze sprzymierzeńcami porozumiewał się przez spojrzenia, uśmiechy i gesty szyderskie, jadowite, niekiedy błazeńskie. Wprost, jak to mówią, wyskakiwał ze skóry, a raczej miotało nim, w głosie mu ryczało, przez oczy parskało i przez drgającą skórę wyskakiwało zeń zwierzę, drzemiące pod kołderką cywilizacyi, lecz teraz zapachem żeru obudzone.
Nie biorąc w tej grze osobistego udziału (co, nawiasem powiedziawszy, przyprawiało mię o rozpacz), z ciekawością przypatrywałem się Garskiemu, lecz daleko ciekawszą jeszcze rzeczą, niż wściekłość w czasie walki, było to, co po jej ukończeniu nastąpiło.
Garski ze stronnictwem swojem odniósł zwy-