łem tam... gdyśmy z nią przy takich samych czerwonych zachodach słońca, jak dzisiejszy, w lesie kalinowskim rydze zbierali i długo, długo rozmawiali... o ideałach!
Zaśmiał się zcicha.
— Bo panna Władysława była kobietą z ideałami... które i ja przez czas jakiś podzielałem... ale potem...
Uczynił ręką gest, oznaczający zupełną niemożność.
— Inaczej stać się nie mogło, żadnym sposobem nie mogło. Jednak niech pan przy pierwszej tam bytności swojej powie pannie Władysławie, że wspominam i... i żałuję!
Po chwilowem milczeniu dodał jeszcze:
— I niech się tam pan pokłoni odemnie Kalinówce, temu lasowi i...
Zaśmiał się znowu.
— I ideałom!
Potem jeszcze dodał:
— Bo tam jest ich siedlisko.
Wyciągnął do mnie rękę.
— Niechże kochany pan spełni to polecenie moje, a może i ja będę mógł w czemkolwiek stać się panu użytecznym. Ręka rękę myje. Żegnam pana.
Szybkim ruchem dotknął czapeczki i elastycznym krokiem odszedł w stronę, z której dochodził przytłumiony turkot kół, toczących się po wielkiej drodze Prateru.