głową, ciszej to głośniej niezrozumiałe pieśni jakieś nucił. Kiedy krępy i rumiany, wziąwszy się pod boki, albo zuchwale ramionami rozmachując, wykrzykiwał: „Ej, ojczulku jeszcze mnie z kuli ziemskiej nie zrzucili! jeszcze oni przedemną ręce jak struny wyciągać będą! Jeszcze ja im, na wysokiem krześle siedząc, figi pod nos, a kolanem w plecy dawać będę!“ kiedy zaś ciche zrazu nucenie drugiego przechodziło w cienki dyskant, słychać w niem było słowa: „Ptaszku, ptaszku, zkąd przylatasz, czy nie z moich stron?” — był to znak, że obaj już dobrze sobie podpili. Lecz kiedy pierwszy, mnóstwo procesów wygrawszy i krzywdy doznane pomściwszy, przesuwał się z wysokiego na jeszcze wyższe krzesło, zapytywał miłą, lecz niewierną Tanię: czy teraz, gdy on tak wysoko siedzi, chciałaby losy jego dzielić? — aha! czy teraz nie żałuje, że takiego, jak on człowieka porzuciła? aha! — zaś drugi, coraz cieńszym i żałośliwszym dyskantem nucił: „Po mej śmierci nie zadzwoni mój ojczysty dzwon” — znaczyło to, że byli obaj zupełnie już pijani.
Długo o jednej porze do jednego miejsca przychodząc, nie znali się wzajem, przelotnie chyba siebie spostrzegali. Każdy z nich był zajęty sobą i sobie tylko znaną przepaścią, z której tu przybywał. Pewnego dnia jednak zaszło zbliżenie.
Szynk był mały i podrzędny. Weszli do niego prawie jednocześnie, w chwili, gdy nad szeroką, śniegiem zasłaną ulicą zapalił żółte, od muślino-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.