rozstałem się, bratku; niczego nie żałowałem tak, jak natury... Sala też przepadła... Nalej wódki! Strach, jak ja naturę... ty muzykę, ja naturę, obaj my... lej jeszcze... poeci!
Tamten nalewał, ożywił się bardzo, z szeptu w cienki dyskant wpadał:
— Duszę ja moją przed wami otwieram... Co robić? Trzebaż duszę choć raz otworzyć, bo nazbierało się w niej tyle, że pod samo gardło lezie i dusi, a taka bestya słona, że wódką nawet nie zalejesz... Ojciec siwy gołąb... czy bardzo staro wygląda? A brata mego Antoniego, znacie? Dobrze mu: takim już szczęśliwym przyszedł na świat! Ambicyi nie miał, dalekiego świata ciekawym nie był... trzy klasy skończył, do chaty powrócił, orze, sieje... wieczorami książki czyta... W zimowe wieczory lampa na stole, ogień na kominie, czytają, albo z sąsiadami śpiewają... Słyszeliście kiedy piosnkę: „Piękne narcyzy, śliczne tulipa-a-any..“, albo tę: „Wyszła dziewczyna, wyszła jedyna...“ Anusia Glindzianka śpiewała... ej, nie Glindzianka już ona; zamąż wyszła... Kiedym wyjeżdżał, schowała się między wiśnie i płakała... Mnie ciekawość paliła: jak też to wyglądają baletnice? Bywacie na baletach? Ja bywam... czasem... a jakże! Ot czarodziejki te tancerki! jak ich wyleci na scenę ze czterdzieści... Anusia między wiśniami płakała. Ptaszyna moja złota, dawna... dawna... Jak to już dawno było... szesnaście lat... postarzałem... zmarniałem. Anusiaby mnie nie poznała... Nalejcie.... pełno! Ptaszku,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.