Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak bardzo prosiła, żeśmy wszyscy wstali i poszli. Pan January mruknął zrazu:
— Dajżeż pokój, tylko! Co tam ciekawego?
Ale ona odpowiedziała:
— Mój Janusiu, tylkoż bez tych kaprysów! — Więc także wstał i poszedł. Przeszliśmy jadalną salę, inny jeszcze pokój, i inny jeszcze, aż znaleźliśmy się przed otwartemi drzwiami pokoju panny Róży. — Nic osobliwego. Ściany oklejone pstrem obiciem, łóżko biało zasłane pod ścianą, skrzynka pełna kluczy na komodzie, w kątku oszklona szafka z książkami... ta sławna! — i tylko jedna rzecz uderzająca: głęboka cisza. W tym domu gwarnym, od rana do wieczora rozlegającym się brzękiem szkła i talerzy, rozmowami, śmiechami, gościnnemi powitaniami, wintowymi wykrzyknikami, pokój ten wydawał się oazą takiej ciszy, że słychać było jak za oknem stara topól w wietrze nocnym liśćmi szeleściła. W tej ciszy i w tym szeleście, jak raz naprzeciw drzwi, w którym stanęła wesoła nasza kompania, wisiał na ścianie sporej wielkości portret Mickiewicza i przy stole, w łagodnem od błękitnawej zasłony świetle lampy, siedziała panna Róża. Profilem ku nam zwrócona, z łokciem o stół opartym i czołem trochę na dłoń pochylonem, oczy miała utkwione w leżącej przed nią książce. Drobne jej wargi były spokojnie zamknięte, profil z wypukłością bladej kamei odrzynał się na tle błękitnawego światła, które pogłębiało czarność włosów i dawało srebrny połysk wijącym się wśród nich białym niciom. Była tak zatopiona w czytaniu, że