nadejścia i szeptów naszych zrazu nie usłyszała. Prawda, że szeptaliśmy bardzo pocichu.
— A co? nieprawdaż, że dla malarza model na literatkę!
— I jaką! o bożym świecie, czytając, zapomniała!
— A jakie księżycowe światło u siebie urządza!
— „Już księżyc zaszedł, psy się uśpiły“...
— Tylko że „Filon“ to już pewnie żaden nie klaśnie za borem!
— Kto wie! Ja może coś w tym rodzaju wiem!
— Ciekawość, co ona takiego czyta?
— Pewno coś czułego!
— „Maryo, czy ty mię kochasz, bo masz taką postać“!...
— A może Darwina, o pochodzeniu człowieka od małpy?...
Autorem ostatniego konceptu był szwagier p. Januarowej, która parsknęła śmiechem; ktoś inny zaśmiał się też głośno. Wtedy dopiero panna Róża, jak ze snu obudzona, drgnęła, ku nam twarz obróciła, a ujrzawszy trzódkę baranów we drzwiach stłoczoną, szybko z krzesła powstała.
— Czy czego trzeba?
— Niczego, niczego nam nie trzeba! Jesteśmy tylko zaciekawieni, w czem panna Róża tak głęboko się zaczytuje?
— Czy to „Marya“ Malczewskiego?
— A może „Adolf i Marya“ czyli dwoje kochanków nad brzegiem Dniestru?
— Ej nie! Ciuńdziewicz pewno, albo Ćwierciakiewiczowa.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.