Zdawać się mogło, że silnie zaniepokojonym czuł się myślą, że może być chorą i to właśnie naszą, tak rozsądną zwykle, panią Januarową z równowagi wytrąciło. Porywczo i bez namysłu odpowiedziała:
— Gdzie tam! zdrowa jak ryba, tylko poszła do lasu z nieboszczykiem narzeczonym romansować!
Gdyby była chwilkę namyśliła się, nie byłaby tych słów wyrzekła, bo przecież wiedziała, co, jak i przy kim mówić wypada, ale krew nie woda: irytacya! W irytacyi natura właściwa człowiekowi wyskakuje z niego jak wilk z lasu. Pan Dorsza skrzywił się jakby go coś we środku ukłuło, bo gburowatości wszelkiej strasznie znosić nie mógł, a pan January, chcąc naprawić niestosowne odezwanie się żony, ubolewającym tonem do sąsiada przemówił:
— To smutna historya... bardzo smutna...
— Znam ją dobrze — odpowiedział pan Seweryn.
— Jest to rocznica dnia, w którym wszyscy pożegnaliśmy odjeżdżającego...
— Wiem o tem — odrzekł znowu pan Seweryn, coraz bardziej zasępiony i sztywniejący.
Panią Januarową ton ubolewający męża i sztywność gościa jak szpilki kłuły. Jednak z wielką słodyczą w głosie przemówiła:
— Mój Janusiu, tak o tem mówisz, jakby ten tragiczny wypadek zaszedł miesiąc albo rok temu. Panna Róża jest już tak... Działo się to tak dawno...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.