dały barwą dwie źrenice, patrzące nie na ludzi, lecz kędyś, w daleką przestrzeń, z dziwnem zmieszaniem dziewiczej trwogi i prawie zaziemskiego rozmarzenia. Tak w wielkiem świetle i wśród głębokiej ciszy stała chwilę nieruchoma, aż nagle z pośrodku sali głos, dość donośny i brzmiący wesołym uśmiechem, wymówił:
— Ein Fliederbusch! (Krzak bzu).
Jakby na dane hasło, z wielu punktów sali ozwały się półgłośne potwierdzenia:
— Ja! Ja! — ein Fliederbusch! Krzak bzu! Krzak bzu!
Zdawało się, że wesoły i życzliwy uśmiech rozpłynął się po sali, miękcząc serca i rozchmurzając myśli. Anja Lind uśmiechnęła się także i z tym uśmiechem, w swoich liliowych bzach i jutrzenkowych rumieńcach, stała się żywem wcielenien świeżej, dziewiczej, wiosennej idylli.
— Délicieuse! Mais elle est délicieuse! — głośno do arcyksiężny przemówiła wicehrabina de Boisgomay; kilkanaście par uszu wykrzyk ten usłyszało; salę przepłynęła struga szeptu, że wicehrabina z zapałem chwali kobietę, w której widoku mąż jej zdaje się tracić pamięć o niej i o całym świecie. Wicehrabia stał u drzwi, przez które tylke co weszła śpiewaczka i nie spuszczał z niej oczu, w których budzące się u publiczności usposobienie przyjazne zapaliło blask radości, Śpiewaczka zaś patrzała na kobietę, która w czarnym aksamicie, bogato ozdobionym w strusie pióra, wypowiadała pełną zapału jej pochwałę! Wiedziała kim ta kobieta była. Spojrzenia ich spotkały się
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.