Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

na chwilę: z oczu wicehrabiny wydarł się daremnie powstrzymywany błysk nienawiści i boleści; Anja Lind uczuła pod kwiatami bzu wsuwające się do serca zimne i raniące ostrze. W tej samej chwili akompaniator uderzył w klawisze fortepianu i gdy kilkanaście akordów muzycznych przebrzmiało, po sali rozpłynął się i od góry do dołu ją wypełnił najpiękniejszy w świecie mezzo sopran, wielki, przeczysty, wybornie wyuczony, jak marzenie o raju słodki, śpiewający ogromną i pełną trudności aryę z opery mozartowskiej.
Głos był bardzo piękny, śpiew wyborny, ale publiczność, więcej usposobiona do krytyki, niżeli do uwielbienia, słuchała oględnie. Zimna kropla sceptycyzmu spadła na ciepły uśmiech, wywołany widokiem niespodziewanie rozkwitłego pośród estrady bzowego krzaku. Wprawdzie uszy czujnie ścigały każdą nutę, aby chłodnym ustom podyktować raczej przyganę lub pośmiewisko, niż wyraz zachwytu. Jednak gdy przebrzmiały ostatnie nuty wielkiej aryi, wszystkie dłonie złożyły się do oklasku. Był to oklask huczny, bo jednomyślny, ale krótki, powściągliwy, ostrożny. Jak daleki grzmot zapowiedział burzę, która potem zbliżała się zwolna, wzbierała w błyskawice, w westchnienia, w głosy...
Śliczna, biedna Mignon z liliowej chmury bzu wylewała potoki topiących się w ogniu kryształów. Przejmująca prawda żalu brzmiała w jej głosie, gdy z ust jej na fali melodyi wypływały słowa: Morgen sagst du! Wer weiss? Morgen sind wir wohl weit! („Jutro, mówisz! Kto wie? Jutro może