Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

dalecy już sobie będziemy!“). Wyraz „jutro“ w piersiach wszystkich słuchaczów budził uczucie zagadki, niosącej w sobie szczęście, albo rozpacz; tchnienia rozdzierających żalów, namiętnych upragnień, żadnemi słowy nie objętych tęsknot i nadziei, zaczęły krążyć po sali, owiewać głowy i napełniać serca płomieniem lub łzami. Rumieńce śpiewaczki znikały, roztapiały się w bladości coraz większej — aż źrenice jej rozszerzyły się i nabrały ciemnej, przepaścistej głębi, aż na białe jak lilia czoło wystąpiła zmarszczka bólu i walki. Utraciła podobieństwo do idylli, stała się żywem ucieleśnieniem tragedyi, tem głębiej wzruszającej, że leciał od niej zapach wiosenny i że w namiętne jej krzyki, jak trele słowicze w szumy wichru, wikłały się nuty niewymownej lirycznej słodyczy. O kraju, w którym „cytryny kwitną i pomarańcze złote wśród ciemnych liści płoną“, gdzie „lekkie wiatry z błękitów nieba lecą, a mirty stoją ciche i wawrzyny wysoko się wznoszą“, śpiewała z tęsknotą bezbrzeżną, zdającą się rozrywać serce upragnieniem raju; lecz gdy do tego raju zaczęła wzywać za sobą człowieka ukochanego, głos jej wezbrał niezmierną siłą i od góry do dołu, od brzegu do brzegu napełniał zaklętą w ciszę i nieruchomość salę.
Dahin, dahin, dahin, möch ich mit Dir, o mein geliebter ziehn! („Tam, o tam, o tam, z tobą, kochany, pójść ja pragnę“!).
Jednocześnie, ciemnym płomieniem pośród bladej twarzy rozbłysłe jej oczy, utkwiły w twarzy Raula de Boisgomay i już opuścić jej nie mogły. On stał o jakąś kolumnę wsparty; tak jak i ona