Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

czarnych aksamitach i strusich piórach z trzema wielkimi brylantami u szyi i uszu, rozmawiała z dwojgiem sąsiadów swych tak swobodnie, z takiemi uśmiechami i gestami, jakby znajdowała się o sto mil od tej sali, od tej wrzawy i od tej pochłaniającej uwagę powszechną artystki. Zdawała się nie spostrzegać ani jej, ani jej tryumfu. Śmiała się, prawie szczebiotała, co tworzyło ostry kontrast i dysonans z poważną pięknością urody jej i stroju. Anja Lind zrozumiała — artystka w mgnieniu oka zrozumiała żelazną wolę, która zmuszała kobietę do prawie lekkomyślnej wesołości i znowu uczuła wysuwające się z pod kwiatów zimne, raniące ostrze.
Ale tuż za draperyą osłaniającą drzwi sąsiedniej sali, do której wbiegła, czyjeś usta nad samą głową jej wymówiły słowa z pieśni Miniony:
Und hoch der Lorbeer steht! („Wysoko wznosi się laur!“).
Tak, laury jej wzrastały, wzrastały, w znacznej mierze przez niego, dzięki jemu! Wdzięczność, radość, czułość, uczyniły ją promienną. Drżąca jak struna, którą wstrząsają wszystkie wichry świata, znalazła się we framudze okna, z ręką uwięzioną w jego dłoniach. Twarz wicehrabiego mieniła się uczuciami nietajonego uwielbienia i hamowanej namiętności. Ją, jej bzy, jej złote włosy, jej delikatną kibić obejmował gorejącym wzrokiem południowca i kładł na nie spojrzenia, jak pocałunki. Mówił jej przytem, że prześliczną jest w tej gęstwinie kwiatów, że śpiewała cudnie, że od tego wieczoru zaczyna się królowanie nad światem.