— Oh, ma reine adorée! mon astre.
Ona, jak w rajskim śnie, z mgłą upojenia w oczach przerywała mu mowę, śpiesznie szepcąc, że kwiaty te ma przecież od niego! Jaki on dobry dla niej, dobry! Zaledwie wspomniała, że kwiaty bzu, nie wiedzieć czemu, nad wszystkie inne lubi, otrzymała ich pełne kosze, pełen pokój. Więc zrywała je i kładła na sukni, na włosach, bez miary, bez końca, bo przed tą wielką próbą, która może o całej jej przyszłości rozstrzygnąć miała, pragnęła mieć z sobą wszystkie kwiaty, które od niego dostała...
— Jako talizman... na dobrą wróżbę!
Jego powieki zamrugały, jak od olśnienia.
— Oh, chére, chére reine! — zaszeptał — wróżba była szczęśliwą... podbiłaś świat!
— A jednak — odpowiedziała — czasem... chwilami, nie dla świata śpiewałam... czasem chwilami... je n’ai chanté que pour vous!
Złożył ręce jak do modlitwy i z błagalnem spojrzeniem prosił:
— Dites: pour toi!
A gdy rumieniec wzbił się jej aż na czoło i powieki wstydliwie przysłoniły oczy, pochylił się i coraz jej bliższy, błagał dalej:
— Taki mały, krótki wyraz... lecz z ust twoich go usłyszeć!... Powiedz, powiedz: pour toi.
Chwilę nie odpowiadała, potem głowa jej pochyliła się, jakby w pokornem poddaniu się konieczności, a na ustach drgnęły ciche, jak westchnienie słowa:
— Pour toi!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.