Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

rywać kwiaty bzu, pod którymi prawie znikała jej suknia i rozdawać je otaczającym. Entuzyazm wzmógł się; ręce możne lub dostojne, dzierżące berło władzy, bogactwa lub mody, przemieniły się w ręce żebracze, chciwie wyciągnięte po jałmużnę kwiatu. Ona, pragnąc wszystkich zadowolnić, nikogo nie opuścić, śpieszyła, śpieszyła; szczupłe ramiona jej i drobne ręce prędko, zwinnie dotykały sukni, ramion, piersi, z których zdejmowały kwiaty, walcząc czasem z oporną łodygą, rozdzierając materyę, w której tkwiły zbyt mocno. Kilka razy zraniła się szpilką i syknęła z bólu, a potem zaśmiała się prawie głośno. Nakoniec, dla większego pośpiechu, zaczęła prędko, prędko zdejmować rękawiczki. Wówczas wyciągnęły się ku niej dłonie najdostojniejsze; wielcy książęta zażądali posiąść na pamiątkę tego wieczoru po jednej z tych długich miękkich rękawiczek, z których dobywały się teraz jej szczupłe alabastrowo białe ramiona. Usłyszawszy to żądanie, Anja Lind znieruchomiała na chwilę, w twarzach proszących utkwiła oczy szeroko rozwarte od zdumienia a zachwyceniem napełnione, poczem z dygiem dworskim i pełnym gracyi, nizkim aż prawie do ziemi, podała żądane przedmioty synom rodu Habsburgów. W tej chwili wzniósł się dokoła niej chóralny hymn, błagający o jedną, choćby o jedną jeszcze piosenkę, a ponieważ chętnie zgodziła się śpiewać jeszcze, więc tłum fraków i mundurów rozstępować się przed nią zaczął. Wtedy zobaczyła znowu stojącą u brzegu estrady wicehrabinę de Boisgomay. Kobieta w czarnym aksamicie i strusich piórach gotowała się znać