Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

wschodów, pomiędzy dwoma przyozdabiającemi go posągami i — słuchała. Tak słuchała, że aż głowę i ucho przechyliła ku głębokiemu dołowi, z którego śpiew dolatywał. Był to najpewniej jeden z dzisiejszych jej słuchaczy, zapóźniony, lecz jeszcze mający na ustach tę nutę, którą śpiew jej napełnił mu duszę. Była to jedna z dusz podbitych przez nią i unoszących z sobą w noce ciemności promienie bijące od niej. W tem wielkiem mieście mnóstwo było takich, którzy usnęli lub usną z jej obrazem pod powiekami, a w mózgu z dźwiękiem jej głosu.
Kiedy wyprostowała się i twarz podniosła, była znowu pełną radości i tryumfu. Szła dalej tak lekka, jakby wcale nie dotykała ziemi, z powtarzającemi się w myśli słowami Raula: — „Weź mnie za przewodnika; znam życie, świat i sztukę“. Jaka to prawda! Tak, on ma słuszność... Jestem stworzona dla sztuki i miłości, nic światu nie winnam oprócz piękna i miłości. Któż odważy się wymagać odemnie daniny, które pospolitym prawom świata składają dusze pospolite? Dahin, dahin, mit Dir... O, cudne widzenie. On i Włochy. Z nim w raju ziemskim... Sztuka potrzebuje miłości, jak oddechu. Gdybym odwróciła się od miłości, sztuka...
Tu, uszu jej doleciał znowu głos ludzki, lecz wcale inny niż tamten, który przed chwilą zdawał się chwałę jej opiewać. Tym razem był to głos kobiecy, stary i nieco ochrypły, — który zcicha, lecz bardzo wyraźnie wymówił:
— Bez gdzieści zapachniał! Władek, czy czujesz zapach bzu?