— Ale nas zbaw ode złego...
Tu głos kobiecy urwał się i po paru sekundach z trwogą przemówił:
— Władek! ktościś płacze! czy słyszysz?
— Babci się tak wydało. Nic nie słychać.
— Co ty mi gadasz! Teraz, to już nic, ale wprzódy ktościś gdzieś bliziuteńko zapłakał...
Teraz było zupełnie cicho, więc stara kobieta intonowała dalej modlitwy, nie długie zresztą, bo wkrótce zakończyło je odmówienie dekalogu.
— Nie zabijaj!
— Nie zabijaj!
— Nie kradnij!
— Nie mów fałszywego świadectwa!
— Boże, bądź miłościw...
Tu, słowom towarzyszyć zaczęły przeciągłe westchnienia i odgłosy pięści uderzających w klatki piersiowe. Chłopiec pochylił głowę tak nizko, że włosy opadły mu na czoło i pobłyskiwały jak blade złoto. Silnie bił się w piersi, wzdychając i mówiąc:
— Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu...
— Władek, słyszysz? Znowu płacze!
Tym razem i on coś usłyszał, lecz niewyraźnie.
— A jakby tak! Ale to pewno za któremi drzwiami... Posłuchali chwilę: nikt nie płakał. Głęboka cisza i coraz większy zmrok zalegały długi jak nieskończoność korytarz. Więc zaczęli jeszcze:
— W imię Ojca i Syna...
Jednogłośnie wymówili: Amen! i wstali oboje — on z klęczek, ona ze stołka.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.