— Tak — szepnęła śpiewaczka i dodała: — Już dawno!
Ostrożnie, troskliwie wspierając staruszkę, obok czarnej salopki jej, cała biała i nieco naprzód pochylona, zcicha mówiła:
— I moja rodzona chata nad Niemnem stoi...
— Nad Niemnem! — powtórzyła stara.
— Bzów przy niej mnóstwo kwitnie każdej wiosny... Babcię też miałam, która ze mną wieczorami pacierze mówiła... już nie żyje. Jest też tam topol... przy starym lamusie rośnie... taka wysoka!.. na której w maju zawsze śpiewa słowik... ślicznie śpiewa! O! śliczniej, doskonalej od wszystkich na świecie śpiewaczek!
— Śpiewaczek?
Wyraz ten uderzył staruszkę. Stanęła pośród wschodów jak wryta i zaciekawiony wzrok w towarzyszkę wlepiła.
— To może panienka jest tą śpiewaczką, o której dziś opowiadał Władek!... Jezusie mój! Pierwszy raz widzę... Aha! zgadłam! to panieneczka jest tą sławną... co to jej kwiaty ciągle noszą a noszą, i wielcy panowie ciągle chodzą a chodzą... Jezusie mój! Pierwszy raz tak zblizka widzę taką osobę sławną i... i... taką...
Poszukała chwilę wyrazu, aż dokończyła:
— Taką wielką... bo kto sławny, ten wielki... No, i panieneczka mnie ze wschodów...
Przerwał jej mowę szept podobny do smętnego szmeru wiatru.
— Ja, babciu, mała... mała... taka słaba!... i Bóg wie, co się zemną stanie!...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.