leżą pod białem niebem pola brunatne, rozległe, uśpione.
Pod gęstwiną drzew, która zasłoną z ciemnych koronek wznosi się nad białym, długim domem, na głębokim ganku, przez cztery grube słupy wspieranym, stoi stół z brudnym kałamarzem, z trochą szarych papierów, z piórem, w atramencie powalanem i ze starym dzwonkiem, którego rączka naśladuje figlarnie wykrzywioną małpkę. Przy stole trzy, niezajęte w tej chwili, krzesła; z obu stron ganku po sześć okien, niewiele nad ziemią wzniesionych — wszystkie, pozamykane szczelnie, z wewnątrz nagie. Nad gontowym dachem, o szerokim u dołu okapie i szpiczastym szczycie na drzewie najwyższem, sterczy, przez wiatr zapewne wykrzywione, gniazdo bocianie.
Drzwi domu staroświeckie, okryte rzeźbą, naśladującą gęste nabicie gwoźdźmi, roztwierają się szeroko i kilku ludzi, z wielkim stukiem grubego obuwia, wynosi z nich sprzęt długi i ciężki. Jakby na dane hasło, część tłumu hałasującego dokoła koni, bydła i wozów, z pośpiechem rzuca się ku gankowi. Zapewne panowie urzędnicy skończyli już jeść śniadania i wnet zaczną prowadzić dalej, przerwaną na pół godziny licytacyę. Konie, bydło, narzędzia gospodarskie, graty, zawalające oficyny i spichrze, już są sprzedane i nabyte; teraz kolej na sprzęty domowe. Ho, ho, ciekawa to rzecz sprzęty takiego starego domu; bardzo starego, bo Joachim ogrodnik, który już ze 70 lat ma, najpe-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.