Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

imienin pana rymarz, Jerzy, obił tę kanapę ciemną materyą z tymi, wprawionymi w nią, pejzażami, pan był bardzo kontent, goście, których na imieniny pełno się najeżdżało, robocie nadziwić się nie mogli. Joachim doskonale dzień ten pamięta, bo jadł w kredensie wiele smacznych rzeczy i paru rówieśnikom, przez gości przywiezionym, pokazywał w rosnących za ogrodem olchach gniazda szpaków i dudków. Kiedy zaś jak koty włazili na te drzewa, od domu bił gwar muzyki, rozmów, brzęczenia stołowych naczyń. Świat stał w zieleni, dom w wesołości. Nie dziw więc, że to wszystko wybornie pamiętając, starowina w długiej do kostek siermiędze wspina się na palce, suchemi rękoma zawiesza się na poręczy ganku, kościstą szyję wypręża i tak usilnie, uparcie wpatruje się w spłowiałe pejzaże kanapy, że aż żółte powieki, pod siwemi brwiami poczynają mu prędko, coraz prędzej mrugać. Ale w tejże chwili, pomiędzy grabem i zabłoconem jego obuwiem, a poręczą ganku, cichuteńko przesuwa się stworzenie, które także coś pamięta, i ostrożnie, tłum ludzki wymijając, zbliża się do kanapy. Jest to pies nieduży, bardzo chudy, z żółtą zjeżoną od zaniedbania sierścią, z kiciastym, spuszczonym ogonem i niezmiernie smutnemi oczyma, w białych obwódkach. Przybiegł, a raczej przypełzł do kanapy, obwąchał ją i, pysk do niej przyłożywszy, zaczął pocichu skomleć. Kochana kanapa! Żółty pies pamięta wybornie, ze nazywano ją w domu kanapą babuni, że