Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

A teraz portret chłopca. Nikt formalnie kupować go nie chce. Ot, tobie chłopcze, duma i chęć płacenia za gwiazdę życiem! Ledwie nakoniec ten sam karczmarz, który nabył Helenkę i brata jej bierze jak z łaski. Niech tam już będzie tych obrazków do pary: może nocującym w karczmie panom spodoba się panienka, a paniom — panicz!
Małpka bronzowa, aż szamocze się cała, tak dzwoni; żółty pies wraca od woza, ku któremu odprowadzał kanapę babuni. Stoi teraz ta kanapa na wozie, a na jednym z jej pejzażów siedzi Franuś Kulik z batem z ręku, w przekrzywionej z fantazyą czapce i z górnej swej pozycyi do kilku sąsiadów przemawiając, zanosi się basowym śmiechem. Bydło uprowadzane za bramę ryczy, konie parskają i czasem rżą. Żółty pies zląkł się bata, ryczenia, rżenia, ku gankowi wrócił i ujrzał stojącą przed gankiem szafę kredensową, na której widok, wyschły jego język szybko obrócił się dokoła wychudłego pyska: nie bez racyi, bo kiedy niemłoda, skrzętna i gderliwa panna Aloiza, lub inne osoby te ciężkie dębowe drzwi otwierały, stał on zawsze przy nich z pyskiem po kawałek pieczeni lub cukru wyciągniętym i — nie zawodził się nigdy. Teraz wielki sprzęt dębowy, cały w rzeźbionych szlakach, z powodu braku tylnych nóg tak mocno w tył się przechyla, że zdaje się, wnet, wnet krzyknie od zdziwienia, albo od przerażenia zemdleje. Jakto! wynieśli go z kąta, z tego kąta jadalnej sali, w którym przez tyle dziesiątków lat