się urzędnicy, śpieszą od ganku ku bramie dwa tłumy: ludzi i rzeczy. Pierwszy ma pozór ruchliwego mrowiska, którego pojedyncze postacie mącą się i wzajem uniewyraźniają; drugi, nad głowami i zgiętemi grzbietami tamtego niesiony, wypukła się doskonale każdą ze swych jednostek. Obrazy i obrazki w złoconych ramach, fotel czerwonym tyftykiem obity, gotowalnia na wielkich lwach drewnianych, świeczniki rogate, wazy wysmukłe, ekrany malowane, półki toczone i rzeźbione, zegary o dwu czarnych, nieruchomych palcach na bladych obliczach, figurki metalowe, pośród których największa, sztywna, ciemna figura Napoleona, nad głowami i zgiętemi grzbietami ludzi niesione, poruszają się, rozmijają, rzucają połyski barw, szkła i metali, suną przez gładki dziedziniec, szarzejącem powietrzem, odchodzą, uciekają. Jakby w panice trwogi, lub w szale wędrówki, zmierzają wszystkie ku wozom i bramie, wspinają się na wozy, wyjeżdżają za bramę i tam, wraz z wozami, na których stoją, piętrzą się, połyskują; rozsypawszy się w strony różne, mącą czas jakiś, ciemnymi, ruchomymi, coraz malejącymi punktami, jednostajną szarzyznę powietrza i martwą senność pól.
Na ganku zaś pozostały jeszcze tłumik ludzi wybucha śmiechem. Cóż to za grat pocieszny wysunął się przeze drzwi i stanął na ganku już ostatni! Ach, jakiż pocieszny! Patrząc nań, śmiechu powstrzymać niepodobna! Niby fortepianik,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.