Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

mknięte, rada posłuchać, jak najstarsza pani gra — menueta. Czasem, po menuecie, głowa jej w srebrnych lokach romansowo na bok się przechylała i przy cichych akordach klawikordu, głosik słaby, od wspomnień melancholijny, od starości dygocący, śpiewał: — „Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły!“
— Po raz drugi: trzy dwadzieścia! Kto da więcej?
Najbliżej klawikordu stoi jegomostek chudy, łysy, trochę krzywy, w kosztownym i poplamionym paltocie, ten sam pokątny doradca, który-to list Helenki rzucił tłumowi pod nogi. Stoi przed klawikordem i z uśmiechem na ustach, topiących się w rudym zaroście, z żartobliwymi błyskami w oczach, przysłoniętych przez szkła ciemne, na jednym z klawiszów opiera palec gruby, nakształt tulipana u końca rozdęty. Brzmienie delikatne, drżące, rozlega się po ganku. Nie jest to brzydkie: jakby struna harfy zadzwoniła, lub komar w ciszy nocnej zabrzęczał. Więc stary grat śpiewa jeszcze! Ciekawość, ilu tonami śpiewać jeszcze może! Dziesięć palców tulipanowego kształtu opiera się na wyżółkłych, wzdłuż popękanych klawiszach, puszcza się po nich, bieży coraz żwawiej, uderza coraz mocniej, aż stary klawikord brzęczy cały hulaszczym, skocznym, coraz skoczniejszym, szaleńczym tańcem. Trzy nuty, powtarzane nieustannie i zawrotnie, wciąż i rytmicznie przerzyna krzyk jednej, ostry, śpieszny, namiętnie wołający do tań-