— Babuniu!
Chociaż miał lat kilka, był wątłym, lekkim, i babunia, dźwignąwszy go w ramionach, nosić zaczęła w słabem świetle lampy nocnej, pośród cieni, które od sprzętów padały na ściany. Chodząc, głosem drżącym, czasem aż dygocącym, nuciła stary kurant zegara.
Płacz dziecka ustawał, zmieniał się w ciche chlipanie: dwarz drobna, rozpalona gorączkę, miłośnie tuliła się do ramienia najdroższego, aż głosik spłakany przemówił:
— Babuniu wielse!
— Wiersze, kocię najdroższe, chcesz wierszy? dobrze, zaraz będą!
Wśród długich cieni, które od sprzętów padały na ściany, w słabem świetle lampy nocnej, nosząc go w ramionach, posuwistym, polonezowym krokiem, to w jedną stronę, to w drugą, na nutę starego kuranta trochę śpiewać, a trochę mówić zaczęła:
— Dwór pod lipą stoi biały,
Pod Piastowym dębem chata...
— A on, który znał to już dobrze, razem z nią mówił dalej:
— Nad nią bocian gniazdko splata,
A w niej zije lud zuchwali.