danie, obiad, podwieczorek, wieczerza, wice-wieczerza. W przestankach trochę rozmowy, trochę fortepianowej muzyczki, w piękną pogodę spacer, a zresztą — najmilszy ze wszystkiego, wint. Wszyscy, ilu nas tam bywało, z wyjątkiem pana Dorszy, lubiliśmy go bardzo, ale pani Januarowa najbardziej; bo kobieta zawsze gdy co lubi, albo czego nie lubi, to już nie żartem. Siostra moja, Idalcia, raz, śmiejąc się, powiedziała:
— Ten wint to kochanek Izy!
I prawdę powiedziała. Niema na świecie człowieka, któryby nie potrzebował wyekspensować na jakikolwiek przedmiot swojej energii i uczuć, a pani Januarowa nie ekspensując ich wiele na nic i na nikogo... chociaż, gdyby ten najzacniejszy pan Dorsza przy całym rozumie swoim nie był głupi, to może... Ale o tem potem. Dość, że nasza kochana i miła gosposia w Dworkach naprawdę nie była wcale gosposią. W pokoju panny Róży stała na komodzie skrzynka pełna kluczów, na stole leżały rachunkowe książki. Często w czasie rozmowy, albo i gry w karty, zdarzyło się wypadkiem spojrzeć przez okno. Deszcz, szaruga, błocko, albo śnieg, mróz, zawierucha taka, że całe powietrze szumi, wyje i świszcze: a kobiecina wątła, w szarej sukni, w watowanym kaftanie, biegnie przez dziedziniec do śpichrza, pralni, piekarni, mleczarni, do oficyny z kuchnią i do tej, w której się znajdują pokoje dla gości. Za nią ślad w ślad czasem kucharz z rondlami, czasem praczka z koszem peł-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.