ja, aż nasza pani Januarowa oblewa się takim rumieńcem, jakby kto garnek kipiątku na nią wylał; aż czoło, uszy i szyja stanęły w ogniu. Wnet przecież to minęło i gdy szanowny sąsiad, zaproszony do stołu, naprzeciw niej miejsce zajął, siedziała jakoś taka onieśmielona, milcząca, inna niż zwykle, jakby nam ją kto odmienił. Przez cały obiad ani razu, mówiąc, dumnie główki w tył nie odrzuciła, ani jednego ładnego grymasiku nie zrobiła, żadnej przestrogi mężowi nie udzieliła; bo zazwyczaj przestrzegała go z cicha, ale często. Gdy puszczał się z kimś w niezwykłą serdeczność, szeptała: Janusiu, bez tych fikcyi! albo: bez tych czułości! Gdy chciał nożem dopomódz sobie w jedzeniu, prawie do ucha mu mawiała: Janusiu bez noża! Gdy nad podawanemi potrawami zaczynał czynić dodatnie albo ujemne uwagi, prosiła: Janusiu, nie przy gościach! A w obecności pana Dorszy nic: ani dumy, ani grymasików, ani przestróg mężowi, ani przekomarzania się z biesiadnikami — o sposób, w jaki dziś który w winta zagrał; o to, czy ten w tamtej, a tamta w tym kocha się albo nie kocha; o to, czy sąsiadka, o której mowa, ubiera się jak księżna, czy jak koczkodan. Milczy, oczki spuszcza i — patrzcie państwo! — raptem o książkach mówić zaczyna. Głupstwa plecie, jednak plecie, bo wie, że pan Dorsza literat wielki, więc choć małą literatką okazać mu się pragnie. Po obiedzie w winta grać nie chce; męża do kart sadza, a sama z panem Dorszą rozmawia. Trzeba przecież, aby ktokolwiek z go-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.