— Bo co mi z tych ślamazarników, którzy przedemną skaczą jak wróble na sznurkach! Mam i bez nich jednego już takiego! Ten — to mężczyzna!
Nie każdy wie, ile różnostronnej, szczerej prawdy, naturalnej, wyższej, mieści się w takim wykrzykniku kobiety: „Ten — to mężczyzna.“
Nakoniec, ni stąd ni zowąd, przyczepiła się do panny Róży.
— Wiesz, Idalko — zwierzała się przed moją siostrą — to ta flondra ogaduje mię przed nim, jestem pewna, że ogaduje — i zraża go do mnie!
Wyrażenie było niezbyt wykwintne, ale w rozmowach poufnych pani Iza dość często podobnych używała. Idalka we flondrze domyśliła się panny Róży.
— Kiedyżby miała czas na ogadywanie? — zaprzeczyć spróbowała — zawsze tak krótko z sobą rozmawiają.
— Jednak rozmawiają! Ile razy przyjedzie, zawsze z nią choć trochę porozmawiać musi i, czy uważałaś? przy powitaniu i pożegnaniu w rękę całuje ją zawsze! U stołu też ciągle zwraca się do niej. Jakieś takie uszanowanie nadzwyczajne ma dla niej, i więcej niż uszanowanie, wprost sympatyę. I za co tej starej pannie takie uszanowanie okazyzywać? Jakim sposobem dla takiej zmokłej kury można mieć sympatyę?
— Cóż dziwnego, moja Iziu! Znają się od bardzo dawna!
Pani Januarowa aż piąstki ścisnęła z oburzenia.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.