Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi zwolna przechadzających się po jednej z alei. Z powodu odległości nie dostrzegłem ani gestów ich, ani wyrazu twarzy, tylko za blado-zieloną koronką gałęzi widziałem jak obok wysokiej, silnej postaci p. Seweryna, nakształt wątłego cienia, przesuwała się szara sukienka panny Róży.
Pani Januarowa odezwała się do męża:
— Janusiu, zadzwoń!
A do lokaja, który dzwonkiem przywołany, wszedł natychmiast, rzekła:
— Powiedz pannie Róży, żeby kazała podwieczorek podawać.
Zwykła podwieczorkowa pora jeszcze nie była nadeszła, ale gościnna pani domu zatroszczyła się widać, aby goście nie uczuli się głodnymi. Niebawem też do salonu wszedł p. Seweryn, trochę chmurny, a jednocześnie powóz jego zajechał przed okna domu.
— Pan już odjeżdża! — zawołała pani Januarowa, widocznie zalterowana.
Pomimo próśb obojga gospodarstwa domu, na podwieczorku nawet nie chciał pozostać i — odjechał. Nie byłoż widocznem, że przyjeżdżał tylko dlatego, aby z tą starą panną o czemś pomówić? Ona zaś, gdyśmy do sali jadalnej weszli, kończyła coś na stole ustawiać; spostrzegłem, że szczupłe ręce jej drżały i na bladych policzkach miała słabe rumieńce. Ale nigdy nie zapomnę wyrazu oczu p. Januarowej, gdy ogarniała spojrzeniem tę pochyloną nad stołem głowę. Żarzyły się te błękitne i zazwyczaj trochę senne oczy, piekły, gryzły, nie-