Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Mie wo tard ke jamais! Szakiun truf son szaken!
Pan January, ucieszony uciechą żony, która zanosiła się od śmiechu, trochę gapiowato, bo bez rzeczywistej ochoty zapytywał:
— Jakże to było? Jakże to było?
— Jak było? — powtórzyła p. Januarowa i, ślicznemi rączkami odpowiednie gesty robiąc, prawiła:
— Poetycznie, idealnie... o zachodzie słońca, w kasztanowej alei... pomiędzy młodymi listkami przechadzała się młoda para...
— Młoda, to prawda! Il fo ke la żenes se pas!
— Żeby tylko od tego wieczornego spaceru katarów nie podostawali!
— Fi! katar i miłość! Niedobrana para!
— I pomiędzy ludźmi bywają pary niedobrane!
— Jak Boga kocham, ani ja, ani siostra moja Idalcia, nie należeliśmy do tego chóru. Co za ochota ni z tego, ni z owego, tak na kogoś napadać! Przytem widziałem dobrze, jak p. Róża przy pierwszem odezwaniu się p. Januarowej, podniosła na nią oczy ogromnie przelęknione. Nie rozumiałem co mogło być przyczyną tak silnego przestrachu; ale jakoś żal mi się jej zrobiło. Potem, gdy przekonała się, że są to jedynie żarty, oczyma tylko z pod długiej rzęsy błysnęła, zarumieniła się bardzo mocno i wnet uspokojona poczęła układać w koszyku ciastka, które Zygmuś, do tańca ją niby porywając, rozsypał. W tym błysku oka i w tym rumieńcu wystrzelił na świat gniew, lecz wnet powściągnięty, zniknął, zostawiając tylko po sobie na spokojnie zamkniętych ustach uśmiech bardzo