Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

zagadkowy. Możnaby mniemać, że śmiała się w duchu z tych, którzy się z niej wyśmiewali: jednak zarazem i cierpiała. Powieki jej drgały, jak bywa zawsze, gdy ktoś z całej siły powstrzymuje się od płaczu.
— Czy widzą państwo jaka łuna na niebie? Pożar, czy co! — zawołałem, wskazując na okno.
Idalcia zrozumiała mój zamiar i do okna skoczyła.
— Czy nie Koziołki panu palą się, p. January?
Oboje państwo Januarostwo byli już u okna. Koziołki były ich folwarkiem, o parę wiorst od Dworków odległym. Powstało zamieszanie, przyglądanie się niebu, sprzeczka i ostatecznie przeświadczenie, że łuna, którą wziąłem za odblask pożaru, była tylko wyjątkowo ognistym odblaskiem zachodu słońca. Żarty sypnęły się z kolei na mnie. W ogóle, w Dworkach panowało upodobanie, czy moda, wybierania kogokolwiek z obecnych za cel żartów. Tego lub owego, tę, lub ową, prześladowano, to zakochaniem się, to nieumiejętnem graniem w winta, to młodością, to starością, to złymi interesami majątkowymi, albo sercowemi niepowodzeniami. Dowcipy strzelały jak rakiety, śmiechy toczyły się jak gamy. Pacyenci, chcąc nie chcąc, śmiali się wraz z innymi, oczyma i myślą poszukując wśród otaczających: kogoby tu co najprędzej na następcę swego wykierować. I nic dziwnego. Dobrobyt, panie mój dobrodzieju, kompletny, czasu wolnego właściwie tyle, ile go od rana do nocy upływa i towarzystwo domowe, oprócz gości prawie ciągłych, dość liczne.