arego i potem jeszcze hodowała i pieściła. Owszem, podbieży czasem do niej, pieszczotliwie w oczy spojrzy, kilka słów uprzejmych przemówi; tylko że w dłuższe rozmowy z nią to się nie wdaje, bo macocha nie lubiałaby tego: i jakąż przyjemność takiemu młodzieńcowi rozmowa z taką starą panną sprawićby mogła? Raz, kwiatek jakiś, który w ręku trzymał, do szarego stanika jej przypiął i wychwalać zaczął, że bardzo jej z kwiatkiem tym do twarzy. Wszyscy w śmiech! Naturalnie, bo czyż jej cokolwiek mogło już być do twarzy! Innym razem, gdy, zajęta przyrządzaniem sałaty, stała plecami do całego towarzystwa obrócona, zakradł się i zręcznie parę szpilek z włosów jej wyciągnął. Wtedy stało się coś osobliwego. Cudne to były włosy. Gdzieniegdzie wiła się w nich nić srebrna, zresztą czarne jak atrament, gęste i bardzo długie, rozsypały się po plecach, spadły poniżej kolan i całą tę wątłą, szarą postać okryły lśniącym płaszczem atłasowym. Posiadaczka tych cudów obejrzała się zrazu z przestrachem; potem błysk gniewu przemknął po ciemnych źrenicach i zaraz zgasł, rumieniec wytrysnął na chude policzki i zaraz zniknął; pośpiesznym ruchem w obie dłonie włosy zgarnęła, z tyłu głowy w węzeł skręciła, szpilkami, które Zygmuś jej zwrócił, przypięła i ze spokojnie pochyloną głową, sałatę przyprawiać kończyła. A dokoła stołu śmiech ogólny.
— Jezus Marya, żeby aż tyle włosów na głowie nosić! Czyż to warto, kiedy ich nikt nie widzi?
Istotnie, nikomu dotąd do głowy nie przyszło zwrócić uwagę na to, jakie panna Róża ma włosy
Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.